Uwielbiam ten moment w samolocie, krótko przed startem, kiedy obsługa pokładowa wykonuje serię zabawnych gestów, na które większość pasażerów nie zwraca uwagi, a część zwracająca uwagę i tak nie koduje o co chodzi i co miałaby zrobić w razie “W”. Ale w całej tej procedurze jest jeden element i jedno zdanie, które choć za pierwszym razem bardzo mnie zdziwiły, dziś, po wielu latach, są dla mnie oczywistą oczywistością, a do tego absolutnie najlepszą metaforą zdrowej relacji z samym sobą.

“Jeśli ciśnienie w kabinie gwałtownie spadnie, maski tlenowe wypadną automatycznie. Pasażerowie podróżujący z dziećmi zakładają maskę najpierw sobie, a następnie dziecku”. Dlaczego? Bo aby zadbać o innych najpierw musimy zadbać o siebie i swoje bezpieczeństwo. Trudno pomóc komuś, kiedy samemu traci się przytomność. Jeśli z kolei najpierw założymy maskę dziecku, a sobie nie zdążymy, jest szansa, że już więcej się dzieckiem w tej trudnej sytuacji, ani w żadnej innej nie zajmiemy. Dlatego najpierw sprawnie zakładamy maskę sobie, a następnie dziecku. Jeśli jednak przyjrzeć się postępowaniu dorosłych poza samolotem, często okazuje się, że stosowanie tej zasady “Najpierw zadbaj o siebie, żeby móc pomóc innym” nie tylko bywa trudne, co nawet poza zasięgiem naszej percepcji. Nie bez znaczenia jest tu czynnik kulturowy i wpajane nam od dziecka wzorce, skrypty i schematy. Zdrowa relacja z samym sobą, myślenie o sobie i dbanie o siebie, często błędnie jest nazywane egocentryzmem, narcyzmem czy egoizmem w negatywnym znaczeniu tego słowa. Dlaczego błędnie?

Otóż egocentryzm potocznie rozumiany jako myślenie wyłącznie o sobie, zdaniem Piageta (jednego z najwybitniejszych psychologów zajmujących się rozwojem człowieka) towarzyszy człowiekowi od urodzenia i wynika z niezdolności do przyjęcia perspektywy drugiej osoby. I o ile do 7 roku życia jest zupełnie normalny i naturalny, a jego przyczyną jest niewykształcenie się jeszcze tzw. myślenia operacyjnego, o tyle u osób dorosłych postrzeganie siebie jako osoby ważniejszej, pełniącej główną rolę we wszystkich wydarzeniach, przeszacowywanie swojej roli oraz nieumiejętność czy też niechęć dostrzegania perspektywy innych może wynikać m.in. z niedorozwinięcia funkcji myślenia operacyjnego, zaburzenia funkcji empatyzowania czy mentalizowania innych osób. Egocentryzm u osób dorosłych jest zachowaniem czy też postawą skrajnie różną od zdrowego dbania o swoje potrzeby i chronienia swoich wartości.

Narcyzm to z kolei w potocznym rozumieniu samozachwyt, lubienie siebie za bardzo. Psychologia i psychiatria natomiast widzi ten temat inaczej. Wg klasyfikacji zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego narcyzm jest jednym z zaburzeń osobowości, ściśle związanym z przekonaniami wielkościowymi na swój temat – uważaniem się za lepszego od innych, przekonaniem o swojej wyjątkowości, oczekiwaniem podziwu, aroganckimi zachowaniami, nieliczeniem się z uczuciami innych przy jednoczesnym przewrażliwieniu na swoim punkcie.

Egoizm to z kolei pojęcie, które ma słabą renomę i kojarzone jest z myśleniem wyłącznie o sobie. Od jakiegoś czasu mówi się o “zdrowym egoizmie” i tym właśnie chciałabym się dziś zająć, bo to właśnie on sprawia, że pomyślimy o swoich potrzebach np. tlenu w samolocie i zatroszczymy się o nie, a po zapewnieniu sobie bezpieczeństwa czy też komfortu będziemy otwarci na zaspokajanie potrzeb innych osób.

Często w naszej kulturze mówi się dzieciom, młodzieży, dorosłym “nie bądź samolubny”, “nie bądź egoistą” i o ile co do zasady się zgadzam z tym, że koncentrowanie się wyłącznie na sobie nie jest postawą zdrową i funkcjonalną, o tyle w samolubieniu siebie nie widzę nic złego – nawet bym zachęcała do lubienia a wręcz pokochania siebie samego 😉 Mam też wrażenie, że o tym samolubieniu i egoizmie mówi się często w sytuacjach nieadekwatnych, kiedy człowiek nie wykazuje się egoizmem czy egocentryzmem a zwyczajnie ma zdrowy odruch zatroszczenia się o jakąś swoją potrzebę, ale komuś innemu nie jest to na rękę. I potem ten dorosły co to słyszał między słowami, że dbanie o swoje potrzeby jest złe, idzie w świat, daje sobie wchodzić na głowę, nagina się żeby być “miłym” albo żeby innym było wygodnie, bo tak “wypada”.

Jakiś czas temu usłyszałam, że “czasem trzeba powiedzieć innym NIE, żeby sobie powiedzieć TAK”. I myślę, że jest to kwintesencja tego właśnie “zdrowego egoizmu”, choć chyba wolę określenie “miłości własnej”. Bo wyobraź sobie sytuację, że bardzo, ale to bardzo chce Ci się siku. I na drodze do toalety, kiedy już prawie rozpinasz rozporek, spotykasz znajomą, która ma akurat silną potrzebę wygadania się. Za przeproszeniem nie posikasz się, żeby zrobić koleżance dobrze i jej wysłuchać. Oczywiste, prawda? To niezwykle ciekawe, że wybór w kwestii zadbania o własną potrzebę biologiczną jest oczywisty. Ale kiedy w grę wchodzą potrzeby ciut wyższego rzędu np. emocjonalne, to już nie tak łatwo powiedzieć komuś NIE, a sobie TAK. No bo wyobraź sobie, że jesteś totalnie przemęczony fizycznie i psychicznie. Organizm krzyczy, że jak nie zwolnisz, to Cię sam zwolni. Marzysz o tym, żeby jeden weekend porobić nic albo wyłącznie to na co masz ochotę. I wtedy odzywa się mama, która akurat postanowiła urządzić balkon. I to jest mama, która mówiła często “bądź miła, tak nie wypada!”. I to nic, że mama może ten balkon urządzić kiedykolwiek, ale musi teraz i już. Więc Ty teraz postawiony w sytuacji “rzuć wszystko i naprawiaj rowerek” stoisz między wyborem:

  1. Być dobrym dla siebie, zaopiekować się sobą, dać organizmowi to, czego potrzebuje, odmówić mamie i zaproponować jej pomoc w kolejny weekend
  2. Zignorować swoją potrzebę, obiecać mamie pomoc, nadwyrężyć kolejny raz swój organizm, ale dostać medal z kartofla za bycie “miłym”.

Wybór drogi 1. pociąga za sobą konsekwencje: zregenerowany organizm, naładowane baterie, dobrostan w rozumieniu fizycznym i psychicznym, siłę i chęci do pomocy mamie za tydzień, przy oczywiście możliwych wyrzutach sumienia, no bo “mamie będzie przykro”… i może nie obyć się bez wyrzutów rodzicielskich

Wybór drogi 2. skutkuje: wycieńczonym organizmem, potencjałem na chorobę, bo organizm zbuntuje się, że dalej nie pojedzie, frustracją, że mama nic nie rozumie wyładowaną na niej w trakcie urządzania balkonu, potencjałem na awanturę rodzinną i zamiast łatki “miłego i uczynnego” przyczepienie jakiejś innej typu “histeryk” czy “nerwus” no bo przecież na pewno “przesadzasz”.

To oczywiście hipotetyczna sytuacja, która mogłaby mieć szereg różnych rozwiązań i konsekwencji. Ale zdaje się, że dość dobrze pokazuje, dlaczego zadbanie o “własny tlen” jest kluczowe, żebyśmy mogli zadbać też o innych. Nie da się naładować telefonu wpinając się do gniazdka, w którym nie ma prądu. I analogicznie… nie da się skutecznie na dłuższą metę zatroszczyć o potrzeby innych, kiedy potrzeby własne są zaniedbane. Ale ten temat jest ściśle związany jeszcze z dwoma wątkami – świadomością swoich potrzeb i wartości oraz drugą stroną medalu a mianowicie oczekiwaniem od innych zaspokajania naszych potrzeb. No bo jeśli ja nie wiem czego mi potrzeba do osiągnięcia dobrostanu i nie umiem się o to zatroszczyć, to często oczekuję od innych, że dadzą mi to coś, czego ja sama dać sobie nie umiem albo nawet nie wiem czym to jest i każę innym gonić mojego króliczka. Z drugiej strony Martin Seligman, twórca psychologii pozytywnej mówi, że człowiek jest kompletny i ma w sobie szereg zasobów, które pozwalają na samorealizację i osiąganie dobrostanu. A pierwszym krokiem do niego jest świadomość swoich potrzeb. Może więc warto zacząć od siebie i w ramach miłości do siebie pozwolić sobie na “zdrowy egoizm” i z zaspokojonymi potrzebami (i naładowanymi bateriami 😉 ) iść w świat wspomagać innych w zaspokajaniu ich potrzeb. W tej kolejności. A nie odwrotnie 😉

Marta Raczek

Poradnia Perspektywa

psychoblogia.pl