Pandemia wirusa SARS-CoV-2 niewątpliwie zmieniła życie każdego z nas. Od 4 marca 2020 roku, a więc od dnia, w którym odnotowano pierwszy w Polsce przypadek zachorowania na COVID-19, każdy z nas musiał się mierzyć z izolacją, samotnością, lękiem o życie swoje i swoich bliskich, ogromną ilością stresu i utrudnień w codziennym funkcjonowaniu czy swobodnym przemieszczaniu się. Jak wynika z raportu Human Power ,,Stresoodporni”, na początku pandemii, przeciążenie domowymi obowiązkami deklarowało ponad 55% badanych. Widzimy tutaj znaczący wzrost, bowiem w roku 2019 wartość ta wynosiła tylko nieco ponad 24%. Do tego dochodziły nieustanne napięcia spowodowane lękiem przed utratą pracy, ucieczki w alkohol czy narkotyki, związane z nawarstwiającymi się problemami natury psychicznej.
Pandemia a dzieci
Niestety, wydaje się, iż najbardziej poszkodowaną grupą społeczną, która potencjalnie odczuje najwięcej konsekwencji związanych z pandemią i lock-downem, są dzieci. To one z dnia na dzień, często na wiele tygodni czy miesięcy, zostały brutalnie odcięte od swoich krewnych, dziadków, cioć i wujków. Pandemia stanowiła również ogromne zagrożenie dla funkcjonowania rodzin dysfunkcyjnych. Dzieci w takich rodzinach, przez zdalne nauczanie, zostały w zasadzie uwięzione w domu i niejednokrotnie zniknęły z jakichkolwiek społecznych radarów, pozostając niewidzialnymi dla systemu. Braku kontaktu z lekarzami rodzinnymi i pediatrami, jak również pedagogami i szkolnymi psychologami, stworzył możliwość ukrywania przez opiekunów problemów dotyczących życia domowego, co jest tym bardziej problematyczne, jeśli wziąć pod uwagę wzrastające w okresie pandemicznym wskaźniki przemocy domowej. Dzieci niejednokrotnie musiały stać się milczącymi zakładnikami sytuacji między rodzicami, zdanymi wyłącznie na siebie.
Ogromnym zagrożeniem jest również wycofanie z kontaktów rówieśniczych. Potęguje ono u dzieci poczucie izolacji i osamotnienia, jak również, w dalszej perspektywie, może stanowić przyczynę rozwojowego regresu i pogorszenie ogólnego funkcjonowania dziecka. Nikt nie może się przecież rozwijać poza jakimkolwiek rówieśniczym środowiskiem.
Rozwody a czas pandemii
Większość z nas, przynajmniej na jakiś czas, została przymusowo zamknięta w domach, samotnie, lub ze swoimi bliskimi. Wspólne zamknięcie w czterech ścianach w wielu rodzinach zrodziło konflikty, awantury i kłótnie, uwypukliło trudności w naszych relacjach. Na co dzień pozostawały one niezauważane, zepchnięte na bok brakiem czasu, pracą i innymi obowiązkami poza domem, stanowiącymi swoisty wentyl bezpieczeństwa, odwracający uwagę. Teraz, po raz pierwszy od bardzo dawna, musieliśmy stanąć twarzą w twarz zarówno z samym sobą, jak i z naszymi bliskimi, co niestety nie zawsze kończyło się dobrze – stąd potencjalnie wiele mogło być jednostronnych, lub obopólnych decyzji o przerwaniu związku. Ale czy rzeczywiście tak było?
Wśród najczęściej wskazywanych przyczyn rozwodów wskazuje się m.in: niezgodność charakterów, różnice świadopoglądowe, nadużywanie alkoholu przez któregoś z małżonków czy też nieodpowiednie zaspokajanie wzajemnych potrzeb seksualnych. Wszystko to w okresie pandemicznego zamknięcia miało realną, niespotykaną wcześniej okazję do nawarstwienia się i znacznego pogłębienia, co niewątpliwie wpłynęło destrukcyjnie na pożycie małżeńskie.
Gdy spojrzeć na statystyki europejskie, wydawać by się mogło, że rzeczywiście rozwodów przybyło. Włochy są tutaj sztandarowym przykładem – w roku 2020 zanotowano tam około 60% wzrostu liczby rozwodów względem roku 2019. W Wielkiej Brytanii z kolei przybyło ok. 8 proc. petycji rozwodowych względem roku poprzedniego, to również kobiety zaczęły częściej inicjować rozwody – procent składanych przez nie petycji wzrósł z 60% do 76%.
Zgodnie z danymi Eurostatu, w Polsce standardowo każdego roku rozstawała się mniej więcej 1/3 małżeństw. Generalny trend, obserwowany w zeszłych latach, należał raczej do zwyżkowych, choć nieco wyhamował. Co jednak zaskakujące, w lutym Główny Urząd Statystyczny podał, iż w roku 2020 rozwiodło się około 51 tysięcy par małżeńskich, czyli o około 14 tysięcy mniej niż rok wcześniej. Podobnie sprawa wyglądała z separacjami – zanotowano wyraźny spadek z ok. 1500 w 2019 r. do zaledwie 700 w minionym, epidemicznym roku.
W jaki sposób można to wytłumaczyć? Niejednokrotnie chęć rozwodu została odłożona przez małżonków z konieczności, z powodu obostrzeń epidemicznych, szoku wywołanego nowym, nieprzewidywalnym zagrożeniem, czy też z lęku przed samotnością w tych trudnych czasach. Znacząca była tu także niepewność finansowa – ponad 40% gospodarstw domowych odczuło znaczne skurczenie się ich domowego budżetu. Stąd w wielu przypadkach obserwowana chęć ,,przeczekania”, w nadziei, że gdy minie najgorsze, być może sytuacja się zmieni, a jeśli nie, dopiero wtedy zrealizuje się swoje postanowienie. Same obostrzenia pandemiczne wpłynęły również nie tylko na ilość możliwych do prowadzenia spraw sądowych, ale również znacznie utrudniły małżonkom swobodne dotarcie do mediatorów czy terapeutów, co na pewno nie wpłynęło na polepszenie relacji małżeńskich. Składał się na to również wciąż silnie obecny w naszej społeczności wstyd i lęk przed ostracyzmem z powodu zasięgnięcia po pomoc psychologiczną, w konsekwencji czego pary wolały wyczekać do momentu, gdy będą mogły skorzystać z pomocy, ale niestety tej ostatecznej dla związku, czyli adwokackiej.
Teraz, gdy wszyscy już się nieco oswoiliśmy z pandemią, a sądy pracują sprawniej – poróżnieni już przed pandemią małżonkowie najpewniej wrócą do realizacji swoich rozwodowych planów. To, na ile okaże się to bombą z opóźnionym zapłonem, skumulowaną przez cały okres pandemii, okaże się z całą pewnością dopiero na początku przyszłego roku, gdy poznamy oficjalne statystyki GUS dotyczące liczby rozwodów.