Nadszedł czas urlop, a wraz z nim – upragniony, wyczekany przez cały rok i zasłużony odpoczynek. Jak pozwolić sobie na spokojne ,,nicnierobienie” w dzisiejszym świecie, w którym wartość człowieka mierzona jest rezultatami jego działań, w którym bezproduktywność jest największym grzechem, a potrzeba odpoczynku przytłoczona jest poczuciem winy i napięciem? Czy rzeczywiście musimy najpierw jakoś zasłużyć na to, by… móc nie robić nic?
Nasze czasy cechuje niezwykły paradoks. Z jednej strony bowiem, defacto nie musimy już walczyć o przetrwanie (w znaczeniu dosłownym, jak to czynili nasi przodkowie), z drugiej strony jednak – w zasadzie cały nasz czas poświęcamy na zarabianie pieniędzy, gromadzenie przedmiotów i utrzymanie lub zwiększanie standardu naszego życia. Wszystko to robimy w poczuciu, że prowadzi do upragnionego poczucia bezpieczeństwa, stabilności, że osiągnięcie pewnego standardu życia da nam szczęście, i dopiero gdy go osiągniemy, zapracujemy na upragniony odpoczynek. Ci najmniej opytmistyczni konstatują z przekąsem, że ,,oni to sobie odpoczną, ale w grobie”. Dlaczego tak usilnie odbieramy sobie prawo do odpoczynku? Do ,,nicnierobienia”? Do jakichkolwiek momentów słabości, do… bezradności?
Indywidualistyczna filozofia naszych czasów wdrukowała nam przekonanie, że jeżeli się nie rozwijasz, to nie tylko stoisz w miejscu, a w zasadzie się cofasz (bo wszyscy inni wokół gnają wciąż na przód, więc gdy się zatrzymasz – momentalnie zostajesz w tyle). Funkcjonowanie kapitalistycznego rynku, nastawionego na rywalizację, pokonywanie konkurencji i kreowanie potrzeb konsumentów, niezwykły konsumeryzm, materializm, nastawienie na ,,mieć”, zamiast na ,,być” – to wszystko wpycha nas w spiralę potrzeb gromadzenia, osiągania, bycia wystarczającym, funkcjonalnym, użytecznym, słowem – stawania się idealną wersją siebie. Lecz gdy spróbujemy spojrzeć na całą sprawę nieco szerzej, przyjąć perspektywę zewnętrznego, kosmicznego obserwatora… czy to wszystko, całe to ,,idealne” życie, które każdego dnia, z mozołem Syzyfa, wtaczającego swój kamień, rozwijamy i upiększamy… czy to wszystko jest dokładnie tym, czego chcielibyśmy od życia? Czy jeżeli popatrzymy na ilość pracy, wysiłku i poświęcenia, jakie wyciskamy z siebie każdego dnia, to czy takiego samego życia życzylibyśmy sobie dla naszych bliskich, rodziny i przyjaciół? Czy z czystym sumieniem moglibyśmy zamienić się naszym życiem (z całym dobrodziejstwem inwentarza) za jakieś inne życie?
Czy w dzisiejszym świecie jest miejsce na realny relaks i odpoczynek? Reklamy i firmy zachęcają nas do aktywnych, zdrowych form wypoczynku, takich jak sport, medytacja, hobby, aktywne wyjazdy, czytanie książek i poradników… Każdą z tych form odpoczynku cechuje coś jeszcze – ma nas ona, poza samym zrelaksowaniem, w jakiś sposób rozwinąć – upiększyć, uszlachetnić naszego ducha, nasz charakter lub naszą psychikę. Czy nie jest to jednak równoznaczne z pewną formą wypaczenia, zaprzeczenia idei odpoczynku, w której to, mówiąc najprościej – mamy nie tylko nie pracować, ale i nie robić zupełnie nic? ,,Ale jak to? Skoro mogę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, odpocząć od pracy i przy okazji, dzięki przykładowo, specjalnym technikom medytacyjnym, mogę zwiększyć koncentrację, zmniejszyć poziom stresu i być… jeszcze efektywniejszym po powrocie do pracy… i jeszcze efektywniej spełniać swoje marzenia…. To dlaczego nie?” Problem w tym, że dwóch pieczeni na jednym ogniu upiec się nie da, a przynajmniej nie w tym przypadku. Oczywiście, nie ma nic złego w aktywnych formach spędzania czasu – problem jest jedynie w nazywaniu odpoczynkiem wszystkiego, co nie jest naszą właściwą pracą. Nie wszystko jest odpoczynkiem, a w dzisiejszym świecie praktycznie nie mamy przestrzeni na ,,nicnierobienie”.
Bezproduktywność. Odłączenie. Bezradność. Brak kontroli. To słowa klucze, które dzisiejszy świat zakopał głęboko w odmętach nieświadomości, oplatając mackami lęku, niechęci i poczucia winy. Wszyscy mamy być przecież produktywni, mamy kompetentnie i świadomie radzić sobie z wszelkimi przeciwnościami, mamy kontrolować sytuację, brać odpowiedzialność, być na bieżąco, rozwijać się, przekraczać swoją strefę komfortu i ambitnie gonić za marzeniami, które przy odpowiednio dużym wysiłku są do spełnienia. Lecz ów spokój, tak upragniony przez nas wszystkich spokój, może się ziścić nie w sytuacji, gdy już zrobimy to wszystko, co ,,mamy zrobić”, lecz gdy zdamy sobie sprawę, że… po prostu nie damy rady. Że tak naprawdę nie wszystko jest do osiągnięcia, nie za wszystko jesteśmy odpowiedzialni, nie na wszystko mamy wpływ, a to z prostego powodu – jesteśmy skończeni, nasze życie się kiedyś skończy. Stąd, nie ma nic dziwnego w tym, iż czasem możemy po prostu nie mieć kontroli nad sytuacją i z czystym sumieniem możemy odpuścić. Chęć ciągłego ,,rozwoju” jest wpisana w nasze czasy, lecz nie oznacza to, że my nie możemy się z tego pędu po prostu wypisać. Czasem może nam się po prostu czegoś nie chcieć, możemy mieć chwilę słabości i wcale nie oznacza to, że ,,prokrastynujemy” i natychmiast trzeba coś z tym zrobić, by wrócić do upragnionej produktywności. Nie trzeba.
Czy pozwolić sobie na odpoczynek, na odpuszczenie, na bezradność, to znaczy odpuścić wszystko, co dla nas ważne, porzucić wszelkie działania, samorozwój, pracę? Oczywiście, że nie. We wszystkim chodzi o pewien balans, o wyczucie, czego potrzebuje nasz organizm i nasza psychika, a równocześnie, chodzi przecież o działanie zgodne z naszymi wartościami. Odpoczynek to wyraz szacunku do samego siebie, pozwolenie na bycie człowiekiem, który może mieć wszystkiego dość i potrzebuje się tymczasowo od tego wszystkiego odciąć. Odpoczynek oznacza przestrzeń, w której nie ma presji (z zewnątrz, jak i z naszego wnętrza), nie ma ambicji, oczekiwań, rozwoju, poczucia winy i lęku. Jesteśmy tylko my. I to jest w porządku, te momenty są niezbędnym elementem naszego psychicznego zdrowia. To trochę jak sen, który jest potrzebny, byśmy mogli się zregenerować i poukładać wszystko, co wydarzyło się w ciągu dnia. Odpoczynek to taki sen na jawie, kiedy to oddajemy stery i dobrowolnie godzimy się na to, by nie musieć nic.
Odpoczynek – pozwól sobie na nic nie robienie
Nadszedł czas wakacji, a wraz z nim – upragniony, wyczekany przez cały rok, urlop i zasłużony odpoczynek. Jak pozwolić sobie na spokojne ,,nicnierobienie” w dzisiejszym świecie, w którym wartość człowieka mierzona jest rezultatami jego działań, w którym bezproduktywność jest największym grzechem, a potrzeba odpoczynku przytłoczona jest poczuciem winy i napięciem? Czy rzeczywiście musimy najpierw jakoś zasłużyć na to, by… móc nie robić nic?
Nasze czasy cechuje niezwykły paradoks. Z jednej strony bowiem, defacto nie musimy już walczyć o przetrwanie (w znaczeniu dosłownym, jak to czynili nasi przodkowie), z drugiej strony jednak – w zasadzie cały nasz czas poświęcamy na zarabianie pieniędzy, gromadzenie przedmiotów i utrzymanie lub zwiększanie standardu naszego życia. Wszystko to robimy w poczuciu, że prowadzi do upragnionego poczucia bezpieczeństwa, stabilności, że osiągnięcie pewnego standardu życia da nam szczęście, i dopiero gdy go osiągniemy, zapracujemy na upragniony odpoczynek. Ci najmniej opytmistyczni konstatują z przekąsem, że ,,oni to sobie odpoczną, ale w grobie”. Dlaczego tak usilnie odbieramy sobie prawo do odpoczynku? Do ,,nicnierobienia”? Do jakichkolwiek momentów słabości, do… bezradności?
Indywidualistyczna filozofia naszych czasów wdrukowała nam przekonanie, że jeżeli się nie rozwijasz, to nie tylko stoisz w miejscu, a w zasadzie się cofasz (bo wszyscy inni wokół gnają wciąż na przód, więc gdy się zatrzymasz – momentalnie zostajesz w tyle). Funkcjonowanie kapitalistycznego rynku, nastawionego na rywalizację, pokonywanie konkurencji i kreowanie potrzeb konsumentów, niezwykły konsumeryzm, materializm, nastawienie na ,,mieć”, zamiast na ,,być” – to wszystko wpycha nas w spiralę potrzeb gromadzenia, osiągania, bycia wystarczającym, funkcjonalnym, użytecznym, słowem – stawania się idealną wersją siebie. Lecz gdy spróbujemy spojrzeć na całą sprawę nieco szerzej, przyjąć perspektywę zewnętrznego, kosmicznego obserwatora… czy to wszystko, całe to ,,idealne” życie, które każdego dnia, z mozołem Syzyfa, wtaczającego swój kamień, rozwijamy i upiększamy… czy to wszystko jest dokładnie tym, czego chcielibyśmy od życia? Czy jeżeli popatrzymy na ilość pracy, wysiłku i poświęcenia, jakie wyciskamy z siebie każdego dnia, to czy takiego samego życia życzylibyśmy sobie dla naszych bliskich, rodziny i przyjaciół? Czy z czystym sumieniem moglibyśmy zamienić się naszym życiem (z całym dobrodziejstwem inwentarza) za jakieś inne życie?
Czy w dzisiejszym świecie jest miejsce na realny relaks i odpoczynek? Reklamy i firmy zachęcają nas do aktywnych, zdrowych form wypoczynku, takich jak sport, medytacja, hobby, aktywne wyjazdy, czytanie książek i poradników… Każdą z tych form odpoczynku cechuje coś jeszcze – ma nas ona, poza samym zrelaksowaniem, w jakiś sposób rozwinąć – upiększyć, uszlachetnić naszego ducha, nasz charakter lub naszą psychikę. Czy nie jest to jednak równoznaczne z pewną formą wypaczenia, zaprzeczenia idei odpoczynku, w której to, mówiąc najprościej – mamy nie tylko nie pracować, ale i nie robić zupełnie nic? ,,Ale jak to? Skoro mogę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, odpocząć od pracy i przy okazji, dzięki przykładowo, specjalnym technikom medytacyjnym, mogę zwiększyć koncentrację, zmniejszyć poziom stresu i być… jeszcze efektywniejszym po powrocie do pracy… i jeszcze efektywniej spełniać swoje marzenia…. To dlaczego nie?” Problem w tym, że dwóch pieczeni na jednym ogniu upiec się nie da, a przynajmniej nie w tym przypadku. Oczywiście, nie ma nic złego w aktywnych formach spędzania czasu – problem jest jedynie w nazywaniu odpoczynkiem wszystkiego, co nie jest naszą właściwą pracą. Nie wszystko jest odpoczynkiem, a w dzisiejszym świecie praktycznie nie mamy przestrzeni na ,,nicnierobienie”.
Bezproduktywność. Odłączenie. Bezradność. Brak kontroli. To słowa klucze, które dzisiejszy świat zakopał głęboko w odmętach nieświadomości, oplatając mackami lęku, niechęci i poczucia winy. Wszyscy mamy być przecież produktywni, mamy kompetentnie i świadomie radzić sobie z wszelkimi przeciwnościami, mamy kontrolować sytuację, brać odpowiedzialność, być na bieżąco, rozwijać się, przekraczać swoją strefę komfortu i ambitnie gonić za marzeniami, które przy odpowiednio dużym wysiłku są do spełnienia. Lecz ów spokój, tak upragniony przez nas wszystkich spokój, może się ziścić nie w sytuacji, gdy już zrobimy to wszystko, co ,,mamy zrobić”, lecz gdy zdamy sobie sprawę, że… po prostu nie damy rady. Że tak naprawdę nie wszystko jest do osiągnięcia, nie za wszystko jesteśmy odpowiedzialni, nie na wszystko mamy wpływ, a to z prostego powodu – jesteśmy skończeni, nasze życie się kiedyś skończy. Stąd, nie ma nic dziwnego w tym, iż czasem możemy po prostu nie mieć kontroli nad sytuacją i z czystym sumieniem możemy odpuścić. Chęć ciągłego ,,rozwoju” jest wpisana w nasze czasy, lecz nie oznacza to, że my nie możemy się z tego pędu po prostu wypisać. Czasem może nam się po prostu czegoś nie chcieć, możemy mieć chwilę słabości i wcale nie oznacza to, że ,,prokrastynujemy” i natychmiast trzeba coś z tym zrobić, by wrócić do upragnionej produktywności. Nie trzeba.
Czy pozwolić sobie na odpoczynek, na odpuszczenie, na bezradność, to znaczy odpuścić wszystko, co dla nas ważne, porzucić wszelkie działania, samorozwój, pracę? Oczywiście, że nie. We wszystkim chodzi o pewien balans, o wyczucie, czego potrzebuje nasz organizm i nasza psychika, a równocześnie, chodzi przecież o działanie zgodne z naszymi wartościami. Odpoczynek to wyraz szacunku do samego siebie, pozwolenie na bycie człowiekiem, który może mieć wszystkiego dość i potrzebuje się tymczasowo od tego wszystkiego odciąć. Odpoczynek oznacza przestrzeń, w której nie ma presji (z zewnątrz, jak i z naszego wnętrza), nie ma ambicji, oczekiwań, rozwoju, poczucia winy i lęku. Jesteśmy tylko my. I to jest w porządku, te momenty są niezbędnym elementem naszego psychicznego zdrowia. To trochę jak sen, który jest potrzebny, byśmy mogli się zregenerować i poukładać wszystko, co wydarzyło się w ciągu dnia. Odpoczynek to taki sen na jawie, kiedy to oddajemy stery i dobrowolnie godzimy się na to, by nie musieć nic.